
Przebudzenie jest bolesnym wstępem do pięknego i uwalniającego procesu na drodze osobistej ewolucji.
Porzucenie swojej dotychczasowej osobistej matrycy – pełnej po brzegi, jak stary popękany dzban, oceanem (nieaktualnych, jak się okazało) systemów, przekonań, poglądów, programów i wierzeń, w jakich zostaliśmy wychowani, to proces conajmniej bolesny. Często długotrwały. Ale absolutnie konieczny na drodze naszej osobistej ewolucji.
To naturalna konsekwencja przebudzenia ze snu, którym żyliśmy – jak większość Osób na naszej planecie – przez wiele, wiele lat, myśląc i wierząc – nie! będąc przekonanymi o jedynej i słusznej prawdzie tychże systemów, przekonań i ideologii.
„To ogromny temat!” – powiedziała Dusza. Wiem, ogromny, potężny i w całkowity sposób zagarniający całą naszą Ludzkość i nasz świat w swoje nieczyste, pełne oprogramowań i iluzji energetyczne odmęty.
Ale ja już nie wierzę…
Budziłam się przez kilka lat. A może i dłużej. Powoli. Pewne systemy, wierzenia, „programy” rozpuszczały się szybciej, inne powoli, właściwym sobie tempem. Pojawiał się lęk, poczucie straty, braku zakotwiczenia. Po spotkaniu się z tymi naturalnymi przecież reakcjami, stanami, uczuciami – traciły one na swej mocy. Wysłuchane, zaopiekowane, z akceptacją przyjęte – odpływały, owszem pozostawiając na moment poczucie pustki, ale takiej, która już się nie lęka, a oczekuje. Czas na nowe. Czyste. Źródłowe. Przyszedł spokój.
Ale to był proces. Często bolało, gniotło, piekło. Jakbym nie potrafiła albo nie chciała „puścić” wolno pewnych rzeczy. Gdy żyjesz w głębokim przeświadczeniu o słuszności tegoż, stapiasz się z tym całym sobą. Każdym poziomem swojego Istnienia. A tu trzeba puścić… Bo już nie możesz dłużej spać. Dopiero wtedy, gdy się przebudzasz, rozpoznajesz, jak głęboko spałeś i jak nieprawdziwie śniłeś. Nie da sie inaczej! To niemożliwe! Tu nie ma drogi na skróty. Przez każdą komórkę i tkankę Twojego ciała (w tym ciał subtelnych) zaczyna przewalać się energia zdejmująca zasłonę iluzji. Co za czystki!
To, jak powrót do tego, o czym dobrze wiedzieliśmy, ale zostało w nas zapomniane. I nam odebrane. Rodzisz się na nowo! Ten ból jest tego wart.
Więc już nie wierzę.
W cokolwiek, co wzięło swój początek w matrycy naszej rzeczywistości.
W żaden system, państwo, w żadne struktury i organizacje.
W system zdrowotny (to system podtrzymywania Ludzkości w chorobie).
W system edukacji. Choć przez wiele lat sama uczyłam, kształtowałam w jakimś stopniu młodych Ludzi, przekazywałam Im swoją wiedzę, pasje czy doświadczenie. Ale jakby poza systemem. Własnym nurtem. Już wtedy ciężko było mi podporządkować się temu w co nie wierzyłam. Działałam jako wolny strzelec – wojownik:))
W to, że jesteśmy nieczyści i niegodni. Jesteśmy boskim promieniem wcielonym na krótką chwilę w nasz ziemski skafander. Przyszliśmy od Stwórcy/Źródła i tam ostatecznie mamy powrócić. A wszystko to organizuje wyłącznie Miłość.
Jeśli ktoś żyje w nieczysty czy niegodny sposób to tylko i aż dlatego, że utracił połączenie ze Źródłem, z boską energią w sobie (która zawsze jest dobra i czysta). Tracąc to połączenie, to rozpoznanie, zaczynamy się gubić i miotać. A ciemność w nas bierze górę nad światłem.
Nie wierzę, że cierpienie jest powołaniem czy sensem naszego życia. To jedno z najbardziej krzywdzących i wypaczających spojrzeń na naszą ziemską wędrówkę. Żyjemy, by wzrastać, by rozpoznawać w sobie swoje Boskie/Źródłowe pochodzenie, by przypomnieć sobie, Kim naprawdę jesteśmy. Nazwa nie ma tu znaczenia. To tylko kolejna iluzja. I dyktatura umysłu uwięzionego w szponach fałszywego rozpoznania. Jeśli już mamy doświadczać cierpienia to tylko w celu przebudzenia czy wzrostu/powrotu do siebie źródłowego. Cierpienie samo w sobie nie ma najmniejszego sensu.
Jeszcze jest wiele rzeczy, tzw. (fałszywych) prawd, dogmatów itd., w które nie wierzę.
Ale… wierzę w MIŁOŚĆ. W jej uzdrawiającą, nieskończoną, wszechorganizującą i wszechobecną, najczystszą energię. Wszystko dzieje się z Miłości, dla Miłość i poprzez Nią. Gdy w końcu docieramy do tego rozpoznania, możemy w świadomy sposób stale nurzać się i czerpać z matrycy Miłości, będąc Jej twórcą i odbiorcą jednocześnie.
I w Kogoś/Coś WIĘKSZEGO od nas samych (czego jednocześnie jesteśmy cudowną częścią), która ogarnia, stwarza, rozdziela i troszczy się o Wszystko Co Jest. Będąc Tego częścią, jesteśmy Tego całością. Jam Jest jest w Tobie, jest w nas.
W serce człowieka wierzę. Świętą Przestrzeń, która ma moc kreowania Świata, o jakim marzymy. Pole jego zasięgu jest nieograniczone.
Wierzę w absolutną konieczność procesów, które mają obecnie miejsce na naszej pięknej Ziemi. Wiem, że muszą zaistnieć, by móc wynieść Ludzkość i cały świat na wyższy poziom. To, co wygląda na zagrażające nam jest w rzeczywistości szansą na wyzwolenie i powrót do Prawdy. Z tej ciemności wyłoni się wkrótce światło, choć czas zawieruchy może jeszcze trochę potrwać. Niech naszym orężem będzie Czystość, Miłość i Dobro. One ostatecznie zawsze zwyciężają.
Wierzę w Moc i Mądrość Matki Ziemi, jej nieskończoną Miłość do każdego stworzenia. We wszystkich darach, jakimi się z nami dzieli, otrzymujemy odpowiedź i rozwiązanie każdej trudności, blokady, stanu chorobowego, jakich doświadczamy w tej ziemskiej gęstości. Natura to najwspanialszy lekarz wszelkich zakłóceń na poziomie ciała/umysłu/Duszy.
I w prowadzenie Duszy wierzę. Właściwie to nie wierzę, ale wiem, jak to się odbywa, bo tego stale doświadczam. Słowa nie są w stanie w pełni oddać esencji naszej wspólnej wędrówki. To się czuje, nie nazywa.
Zasłony iluzji zdjęte.
Czystość. Boskość w nas. Miłość. I Matka Ziemia, która przytula nas do swego łona.
_________________________________________
To trudny temat. Iluzja jest naszą drugą (w tej ziemskiej gęstości), ale na szczęście, nieprawdziwą (rozszczepioną z Prawdą) naturą. Bo zawsze mamy dostęp do nas źródłowych.
Tylko z miłością i z miłości,
Kasia